Fragment książki: Zawierzyć Maryi. Duchowość XXI wieku
Przewodnik duchowy autorstwa gorliwego kapłana-konwertyty!
Jako marianin głęboko wierzę, że istnieje wypróbowana i skuteczna metoda, której nauczał sam Bóg, nawracania ludzi z powrotem na wiarę w Jezusa (...) Tą metodą jest Maryja. Bez Maryi nie mielibyśmy Jezusa. Bez Maryi nie mielibyśmy Kościoła. Bez Maryi nie mielibyśmy sakramentów. Bez Maryi nie mielibyśmy Nowego Testamentu. Bez Maryi nic byśmy nie mieli! Mówię poważnie. Wierzę w każde słowo. Właśnie dlatego Maryja jest ideą przewodnią każdego tematu omawianego w kolejnych dziewięciu rozdziałach tej książki (Ze Wstępu Autora).
Osoba Jezusa Chrystusa jest najważniejszym tematem tej książki. Niestety, dziś wielu ludzi w Niego nie wierzy, sędzi, że jest mitem, i sędzi, że założona przez Niego religia jest przyczynę wszelkich kłopotów świata. Sam kiedyś w to wierzyłem! Nie ma nic dalszego od prawdy! Dlatego, jako ksiądz XXI wieku, chcę pomóc ludziom żyjącym w tych szalonych czasach odkryć na nowo wspaniałe prawdy wiary katolickiej - Eucharystię, Kościół, papiestwo, spowiedź, kapłaństwo i Krzyż. To niektóre z tematów opisanych w tej książce
(ks. Donald H. Calloway).
Do Jezusa przez Maryję
„A wy za kogo mnie uważacie?”(Mt 16, 15)
JEŚLI ZNACIE MOJĄ HISTORIĘ, TO WYZNANIE WAS NIE ZASKOCZY: przez pierwszą połowę mojego życia Jezus był dla mnie wielką niewiadomą. Aż do ukończenia dwudziestego roku życia w ogóle Go nie znałem ani w Niego nie wierzyłem. Gdyby wtedy ktoś mnie zapytał: „A ty za kogo uważasz Jezusa?”, odpowiedziałbym: „A kogo to obchodzi? Nie istnieje, stary. To mit”. Miałem dziesięć lat, kiedy ochrzczono mnie w kościele episkopalnym w południowej Wirginii. Właściwie była to jedynie formalność. Zrobiono to wyłącznie z jednego powodu, aby uzyskać świadectwo chrztu. Nie zrobiono żadnych zdjęć, nie zaproszono żadnych krewnych.
Nigdy więcej nie wróciliśmy do tamtego kościoła. Zatem możecie zrozumieć, dlaczego Jezus był dla mnie tak samo rzeczywisty jak bohater z książeczki dla dzieci, jak króliczek wielkanocny, wróżka zębuszka, czy Jaś od łodygi fasoli. Byłem wtedy głęboko przekonany, że Jezus był postacią magiczną, a nawet mityczną. Przypominałem sobie o Nim raz czy dwa razy w roku. Bardzo lubiłem to „raz czy dwa razy w roku”, ponieważ dostawałem wtedy prezenty i miałem wolne od szkoły.
Nawet dorosłym bardzo się ten czas podobał, bo mieli w końcu dzień wolny w pracy. Ale gdy już ten „dzień” mijał (Boże Narodzenie lub Wielkanoc), chowało się ozdoby z powrotem do garażu i wracało do rzeczywistości.
Uważałem wtedy, że tym, którzy zostawszy nastolatkami, nadal wierzą w króliczka wielkanocnego, wróżkę zębuszkę lub w chrześcijaństwo, przydałoby się leczenie w zakładzie zamkniętym. Było dla mnie oczywiste, że wymaga leczenia i opieki psychiatry każdy, kto osiągnąwszy dorosłość, nadal wierzy w króliczka rozsiewającego po trawnikach czekoladowe jajeczka, wróżkę zębuszkę, która podrzuca pieniądze pod poduszkę albo w człowieka, który chodził po wodzie. Takie bajdy były wyłącznie dla dzieci.
Co prawda, jak większość Amerykanów, co jakiś czas w sobotni lub w niedzielny poranek oglądałem w telewizji gościa wygłaszającego kazanie o Jezusie. Zawsze pokazywali go w tym samym czasie, co kreskówki ze Scoobym Doo, Królikiem Bugsem albo inne programy dla dzieci. Dlatego zawsze wydawało mi się dziwne nauczanie dorosłych tak, jakby bajka była rzeczywistością.
Należało się trzymać jak najdalej od każdego, kto ukończył pięćdziesiątkę i zarabiał na życie opowiadaniem bajek, jakby były one rzeczywistością. Taki kaznodzieja miał poważne problemy z głową. Uważałem, że tacy ludzie potrzebują leków. W dużych dawkach. Czy ich rodzice lub przyjaciele nie powiedzieli im, że głoszą nieprawdę?
Z żalem stwierdzam, że obecnie wielu nastolatków podchodzi do chrześcijaństwa podobnie jak ja kiedyś. Nie odczuwają żadnej więzi z Jezusem i tak naprawdę nie wierzą w Niego, tak jak ich rodzice. Wielu nie uważa Go za rzeczywistą osobę ani nic ich On nie obchodzi. Nawet jeśli ich rodzice deklarują, że są chrześcijanami, słowem i czynem przekazują im całkowicie sprzeczny obraz. Ponadto właśnie teraz, gdy nasza kultura jest bardziej świecka niż kiedykolwiek, sytuacja wygląda o wiele gorzej niż wtedy, gdy ja sam byłem nastolatkiem.
W niektórych szkołach nie musi się już mówić „a nad nim Bóg”, kiedy się składa „Ślubowanie wierności”. W wielu, a może nawet w większości podręczników używanych obecnie w szkołach, inaczej datuje się wydarzenia. Kiedyś stosowano skrót AD (Anno Domini – roku Pańskiego), a obecnie używa się „n.e”. (naszej ery). „Uczeni w piśmie” naszych czasów nie życzą sobie, aby historia koncentrowała się na osobie Jezusa Chrystusa, zwłaszcza ta nauczana w klasie szkolnej. Miałem szczęście, że gdy zaczynałem dwudziesty rok życia, przeżyłem radykalne nawrócenie, otrzymałem boskie walnięcie jak obuchem w łeb lub ujmując to dosadniej, duchowego kopniaka w cztery litery. Było kilka przyczyn mojego nawrócenia, ale głównie doprowadziła do niego lektura książki o Matce Bożej, którą moi rodzice położyli na regale stojącym przy drzwiach do mojego pokoju. Rodzice przeszli na katolicyzm kilka lat wcześniej.
Kiedy wracam myślą do tamtego czasu, teraz rozumiem doskonale, dlaczego Bóg objawił mi się przez Maryję. Jako młody człowiek pogardzałem chrześcijaństwem i jego nauczaniem, a żyłem głównie dla przyjemności czerpanych z towarzystwa kobiet. Mógłby mi się objawić sam Jezus i stanąć przede mną twarzą w twarz, a ja bym odepchnął tę „zjawę” i uznałbym, że mam kłopoty z psychiką. Ale wystarczyłoby postawić przede mną nadzwyczajnie piękną kobietę, a zamieniłbym się w słuch! Bóg znakomicie wiedział, co robi. Jak sobie teraz przypominam, gdy byłem nastolatkiem, moja wiedza o chrześcijaństwie była żałośnie skromna. Aż do dwudziestego roku życia nie miałem nawet pojęcia, że Jezus miał matkę. Przypominam, że w moim mniemaniu, Jezus był mitem, bajką. Mity nie miewają matek. Króliczek wielkanocny nie miał matki.
Ani nie miała jej wróżka zębuszka. Kiedy więc wziąłem tamtą książkę moich rodziców z półki i przeczytałem, że najpiękniejszą kobietą, jaka kiedykolwiek żyła na świecie, była matka Jezusa, niemal natychmiast byłem gotów postawić pytanie: „O co tu chodzi?”. Mówiąc krótko, w pierwszych dniach mojego nawracania byłem prowadzony do odkrywania prawdy o Jezusie wabiony wdziękiem Maryi. Początkowo bardzo trudno było mi się przestawić z myślenia o chrześcijaństwie jak o bajce. Kiedy jednak zaświtało mi w głowie, że jeśli Dziewica Maryja i Jezus istnieli naprawdę, a Ona naprawdę była matką Jezusa, to rzeczywiście nikt nie znał Go lepiej od Niej. To był główny punkt zwrotny mojego nawrócenia.
Ogromnie mnie zaskoczyło, że taka piękna, urocza kobieta może być tak głęboko wierząca, taka wierna chrześcijaństwu, by nawet deklarować, że jest matką prawdziwego i żywego Jezusa. Jezus Chrystus mógł być mitem, dorosłem, właśnie tak myśląc, ale sam fakt, że piękna kobieta była Mu tak oddana i sprawiała wrażenie, że wie, o kim mówi, spowodował, że zapragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej o tym „Jezusie”. Nie chodziło o pierwszego lepszego Jezusa; wiele słyszałem o Nim i widywałem Jego wizerunki w telewizji. Chciałem się czegoś dowiedzieć o Jej Jezusie.
To właśnie Maryja pomogła mi powoli, stopniowo, pozbyć się błędnego przekonania, że Jezus był największym, mitycznym nudziarzem na świecie. Sądziłem, że chciał tylko, aby ludzie uczyli się na pamięć wersetów z Biblii, a i tak pewnie wrzuciłby ich do płonącego jeziora ognia i siarki, ponieważ nie należeli do wybranych.
Oczywiście wszelka zmiana w takim sposobie myślenia nie mogła być łatwa. Całe życie nasłuchałem się sprzecznych informacji o osobie Jezusa. Dorastałem, słuchając piosenek takich jak „Personal Jesus” angielskiego zespołu rockowego Depeche Mode, który zapewniał mnie, że Jezus jest taki, jaki chcę, żeby był.
W trakcie nawrócenia miałem wiele uzasadnionych pytań. Na przykład, dlaczego istnieje tyle kościołów chrześcijańskich, a każdy z nich twierdzi, że tylko on ma „prawdziwego” Jezusa i autentyczne przesłanie chrześcijańskie?
Byłem całkowicie przekonany, że Bóg chce, abym należał do Kościoła katolickiego, dlatego zapisałem się do programu RCIA (Obrzędu Chrześcijańskiego Wtajemniczenia Dorosłych)3 i rozpocząłem proces stawania się katolikiem. Ale najpierw musiałem odwiedzić choćby kilka z innych kościołów i sprawdzić, o co im chodzi. Byłem ciekawy, dlaczego nie są katolikami. Zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie ma jednego Kościoła chrześcijańskiego. Dlatego postanowiłem sprawdzić kilka z nich.
O raju, ale to była pobudka! W wielu z odwiedzonych przeze mnie kościołów nauczanie było pełne energii i dynamizmu, panowało braterstwo i poczucie wspólnoty, w innych była znakomita, podnosząca na duchu muzyka, a nie te ponure pieśni, jakie czasem nadawano w radiu. Ale gdy zacząłem uważniej przysłuchiwać się kaznodziejom, uświadomiłem sobie, że przesłanie tych kościołów brzmi bardzo znajomo. W wielu wypadkach była to bajka, jaką dawniej często słyszałem. Nauczali o mitycznej postaci Jezusa, a nie o Jezusie, który mieszkał trzydzieści lat w domu swojej Matki. Właściwie, to ani razu nie słyszałem, żeby którykolwiek z nich wspomniał coś o matce Jezusa. Zauważyłem, że w ogóle o Niej nie mówią ani nie tłumaczą pewnych rzeczy, o których czytałem w Nowym Testamencie, które wydawały mi się ważne, a wciąż stanowiły dla mnie tajemnicę. Dlaczego nie rozważano tych ważnych aspektów słów Jezusa? Gdzie było wyjaśnienie tajemnic chrześcijaństwa? W tradycji chrześcijańskiej tajemnica nie ma związku z magią ani z żadną mitologią. Oznacza pewną i prawdziwą rzeczywistość, która przekracza zdolność naszego pełnego zrozumienia (choć nie jest wbrew naszej zdolności rozumienia). Nie słyszałem ani słowa o Eucharystii (Mszy Wieczerzy Pańskiej), o sakramentach świętych (zwłaszcza o spowiedzi), o Kościele, o papiestwie, o świętych, o zakonnicach, o księżach, o odkupieńczym cierpieniu… Niestety, w wielu kazaniach, których wysłuchałem, chrześcijaństwo wyglądało na bardziej magiczne i mityczne niż rzeczywiste. Bardzo często brzmiały one tak: „Cierpisz, bo brak ci wiary; nie jesteś zamożny, bo twoja wiara jest zbyt słaba, abyś stał się godny bogactwa”.
Ponadto nie nauczano wielu ważnych kwestii teologicznych i moralnych. A jeśli w ogóle je omawiano, to każdy kolejny kaznodzieja przedstawiał inną, własną interpretację. Widziałem panujący w tamtych kongregacjach chaos.
Po odwiedzinach w innych kościołach chrześcijańskich uświadomiłem sobie, jaki otrzymałem wielki dar – zaproszenie od samego Boga, żebym został członkiem Kościoła katolickiego. Nawet codzienna lektura Nowego Testamentu udowadniała prawdziwość i wyjątkowość Kościoła katolickiego. W rezultacie zacząłem pochłaniać wszystkie książki, jakie udało mi się znaleźć, które wyjaśniały nauczanie Kościoła katolickiego. Właśnie wtedy odkryłem coś naprawdę niezwykłego. Odkryłem, że Maryja jest zawsze u źródła poznania rzeczywistego Jezusa i Jego autentycznego nauczania.
To Kościół katolicki ma prawdziwego Jezusa – Jezusa w Jego pełni – ponieważ ma Jego matkę. Kocha ją, czci ją i słucha Jej macierzyńskiego polecenia: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Wtedy stało się dla mnie jasne, że aby poznać, pokochać i podążać za prawdziwym Jezusem, muszę najpierw poznać i pokochać Jego Matkę. W końcu, jeśli nie poznamy Jezusa dzięki Jego matce, jak możemy mieć pewność, że spotkaliśmy prawdziwego Jezusa?
Dlatego, gdy nawiązałem silniejsze więzy z naszym Panem, pilnowałem, aby prosić Dziewicę Maryję, aby uchroniła mnie przed pokusą wymyślania sobie własnego Jezusa. Prosiłem Ją, aby uczyła mnie o swoim Jezusie i o Jego chrześcijaństwie, nie o takim, jaki usiłowano mi narzucić. I Ona to zrobiła. Zrobiła to za pośrednictwem Kościoła katolickiego. Udzieliła mi pomocy. Oto przykład: gorliwość nawrócenia pchnęła mnie do głębszego poznania Pisma Świętego.
Chciałem się dowiedzieć, skąd się wzięło i dlaczego istnieje tyle wersji. Być może o tym nie wiesz, ale Biblia nie spadła z nieba jak jakaś mitologiczna opowiastka, a takie odnosiłem właśnie wrażenie, słuchając kaznodziei telewizyjnych oraz duchownych z innych kościołów chrześcijańskich. Dowiedziałem się, że z Bożego natchnienia Kościół katolicki wskazał, które księgi mają być włączone do Starego i do Nowego Testamentu. To znany fakt historyczny. Wydało mi się to zupełnie jasne, ponieważ tam, gdzie jest Maryja, tam jest prawdziwe i pełne Słowo, prawdziwy i pełny Jezus. Maryja pragnie, abyśmy otrzymali pełnię Słowa. Nie chce, żebyśmy dostali część Słowa lub pół prawdy. Maryja jest Matką Słowa i pragnie, abyśmy mieli je całe.
Dlatego nie chciałem wersji króla Jakuba4. Kto to właściwie jest? Chciałem wersję króla Jezusa! Tę jedyną z wszystkimi odpowiednimi księgami, z której niczego nie usunięto ani nie dodano. W końcu Apokalipsa zawiera stanowcze ostrzeżenie dla tych, którzy dodają lub usuwają coś ze świętego tekstu (por. Ap 22, 18-19). Odczułem ogromną ulgę, kiedy się dowiedziałem, że nie tylko zaprowadzono mnie do miejsca, w którym znajdę prawdziwego, pełnego Jezusa, lecz także odkryję prawdziwą, pełną Biblię. Katolicyzm po prostu ma sens.
Niestety, mimo że byłem całkowicie przekonany co do katolicyzmu jako autentycznej drogi do Jezusa i zaszedłem już całkiem daleko w przygotowaniach do przyjęcia katolicyzmu, byłem ciężko do niego zniechęcany przez nowo poznanych katolików. Byli żałośni. Wielu z nich nic nie obchodziło nauczanie Kościoła, znaczenie spowiedzi, powołanie do kapłaństwa ani najnowsze nauki papieża. Nawet nie nawiązywali żadnej relacji z Maryją. Skutki takiego postępowania były oczywiste, ponieważ Jezus też niespecjalnie ich obchodził.
Och, bywali na Mszy świętej i zgromadzili wszystkie „zaświadczenia”, ale jednocześnie nie mieli zielonego pojęcia o swojej wierze i jej świętym nauczaniu. Poznałem katolików, którzy popierali aborcję, małżeństwa jednopłciowe, antykoncepcję, wyświęcanie kobiet i wolne związki. Poznałem ciekawych ludzi w czasie przechodzenia na katolicyzm! Niekiedy czułem się jak prorok Jeremiasz, to znaczy, wychodziłem na frajera (por. Jr 20, 7-18). Wtedy często przechodziło mi przez głowę coś takiego: „Dzięki Ci, Boże, za ujawnienie mi pełni prawdy, za miłosierdzie dla mnie i pokazanie mi prawdziwego Jezusa w Kościele katolickim. Ale Twoje dzieci są żałosnymi bęcwałami!”.
Co się u licha stało, że tak wielu współczesnych katolików odwróciło się od kochającego ich Jezusa i Jego Kościoła? Odpowiedź rozdziera mi serce. Zapomnieli o Maryi. Jeśli nie znasz Maryi, nie będziesz znać Jezusa ani nie docenisz Jego darów, które pragnie ci dać. Bez relacji z Maryją, o wiele prościej stworzysz sobie własnego, osobistego Jezusa, własne, prywatne chrześcijaństwo, a co gorsze, możesz przerobić Jezusa na jeszcze jednego „ważnego nauczyciela duchowego”, możesz nawet sprowadzić Go do poziomu Mahometa, „oświeconego”
Buddy, czy jakiegoś wegańskiego guru z Sedony w Arizonie, który wpatruje się w pępek, aby znaleźć wewnętrzny spokój. Możesz nawet nalepić naklejkę na zderzak samochodu z napisem „Współistnienie”.
Poznałem wielu katolików zafascynowanych i zajętych studiowaniem innych religii i ich duchowych praktyk, którzy nie modlili się na różańcu ani nie czytali Pisma Świętego. Niektórzy nawet próbowali mnie „oświecić” swoją nową interpretacją dawnych prawd judeochrześcijańskich. Szybko zdałem sobie sprawę, że u podstawy takiego duchowego odchylenia była niewiedza i brak miłości do Matki Bożej. Jeśli nie znasz ani nie kochasz Maryi, lądujesz z „osobistym” Jezusem albo z fałszywym bożkiem; porzucasz wyjątkowego, prawdziwego Jezusa i Jego Kościół na rzecz wygodniejszej i bardzo często politycznie poprawnej duchowości.
Poznanie i miłość do Maryi prowadzi do całkowitej zmiany perspektywy poznania, kim naprawdę jest Jezus, zrozumienia wyjątkowości założonego przez Niego Kościoła, odkrycia niedostatków wszystkich pozostałych religii i odmian chrześcijaństwa. Wszystkie większe religie świata zawierają elementy prawdy, nie znają jednak pełni prawdy o Bogu i nie mogą dać zbawienia. Inne odmiany chrześcijaństwa nauczają o Jezusie Chrystusie, ale wymyślił je człowiek i także nie znają pełni prawdy o Nim. To ostatnie zdanie może się wydawać aroganckie i krytykanckie, ale nawet jeśli pominiemy kwestie teologiczne, jest to oczywista, prosta prawda historyczna.
Każdy, kto temu zaprzecza, nie ma pojęcia o historii. Jeśli poznasz i pokochasz Maryję, dowiesz się, że kochający Bóg chciałby, abyś wierzył i oddawał cześć Trójcy Przenajświętszej. Nawet zwykła logika podpowiada, że może być tylko jedno Najwyższe Bóstwo. To znaczy chrześcijaństwo albo nic. Ujmę to inaczej, nie możesz wierzyć w boskiego Syna Maryi, Jezusa Chrystusa i poświęcać na boku trochę czasu dla Buddy. Wiadomo przy tym, że grzech jest tak atrakcyjny i przyjemny, że ja sam w młodości byłem zaślepiony przez jego powaby. Powaby, przez które usprawiedliwiałem swoje grzeszne rozkosze i nie słuchałem głosu rozsądku. Z czasem stałem się wiernym wyznawcą dogmatycznej świeckiej „prawdy”, że wszystkie religie są takie same, a nasi przodkowie byli niczym więcej tylko stadem małp. Tego uczono mnie w szkole. Tego wszyscy się uczą w szkołach państwowych! Nie mówi się nam, że jesteśmy wyjątkowymi istotami, stworzonymi przez miłującego Boga, że to dla nas powstało niebo i ziemia.
Mówi się nam, że jesteśmy problemem. Liczbę ludności na świecie stanowczo trzeba ograniczyć, stosując kontrolę urodzeń. Religia chrześcijańska zaś jest szczególnie niebezpiecznym wrogiem państwa i społeczeństwa. Oto przykład: pamiętam nauczyciela biologii w gimnazjum, który szydził z chrześcijan, bo wierzą, że zostali stworzeni przez Ojca w niebie i są wyjątkowi w całym wszechświecie. Powiedział do uczniów w klasie: „Nauka udowodniła, że jesteście tylko wyprostowanymi, chodzącymi na dwóch nogach małpami; ogarnijcie się!”. Tamtego dnia, aby dokładniej zilustrować swój przykład, stwierdził, że Wcielenie Jezusa było głupią, bezsensowną stratą czasu, bo jako wyprostowane małpy cały czas ewoluujemy i w końcu przepoczwarzymy się poza postać, którą obecnie określamy jako „ludzką” w jakąś inną formę życia. Tym samym musimy odrzucić „zbawienie” zaproponowane przez niebiańskiego zbawcę, niech się rozkłada na krzyżu mitologicznej religii, którą zmyślili ignoranci.
Nie muszę ci tłumaczyć, że ten gość miał spore problemy z psychiką. Przyznaję, że pierwsze dwadzieścia lat mojego życia znakomicie pokazuje, jakie skutki przynosi ciągłe powtarzanie, że jesteś tylko małpą. Można się stać bezmózgim, nierozumnym, szukającym wyłącznie przyjemności zwierzęciem. I rzeczywiście, stałem się takim zwierzęciem, o którym mówili, że nim jestem. Życie straciło dla mnie wszelki sens, a Wcielenie Boga było bezcelowe.
Teraz śmieję się z tych wszystkich ideologicznych śmieci, których uczono mnie w gimnazjum, ale we wczesnej młodości naprawdę wierzyłem, że zasady Kościoła katolickiego są sprzeczne z rozumem i nauką, a chrześcijanie są niemądrzy. Nie miałem pojęcia, że to przede wszystkim Kościół katolicki wykształcił i uformował cywilizację zachodnią. Och, mógłbym bardzo długo wymieniać przykłady wkładu Kościoła katolickiego w różne dziedziny wiedzy, wystarczy, że sprawdzisz fakty w prawdziwych książkach historycznych, unikaj autorów – rewizjonistów, a szukaj rzetelnych naukowców. Skoro mówimy o historii, musisz wiedzieć, że zanim doszło do umniejszenia wyjątkowości Jezusa i Jego Kościoła w życiu rzesz współczesnych katolików, najpierw wydarzyło się coś innego. Nie można na nowo zdefiniować Boga-człowieka i zdegradować go do statusu mądrego guru lub „ważnego nauczyciela duchowego”, jeśli najpierw nie zdegraduje się Jego matki. Matka zawsze poprzedza syna. Matka zawsze jest pierwsza. To znany historyczny fakt, że wyraźne pomniejszanie roli Maryi zaczęło się w latach 60. i 70. Opuszczono Ją, wyrzucono z parafii, szkół, seminariów, zakonów, a nawet z domów rodzinnych. Z obawy przed zakłóceniem dialogu ekumenicznego i międzywyznaniowego, nie wspominając już o popularnych badaniach historyczno-krytycznych i feministycznych prowadzonych nad Pismem Świętym, z powodu masy innych kwestii antropologicznych, moralnych i teologicznych, Maryję zdegradowano i usunięto w cień. A wszystko przez to, że właśnie powstawał nowy model funkcjonowania w kościele, nowa definicja, kim jest osoba ludzka i nowy wzorzec wyznawcy Chrystusa. Aby mógł powstać nowy model, trzeba było się pozbyć starego. Maryja musiała odejść. Właśnie tak to przebiegło.
Do dziś zbieramy owoce tamtej ideologicznej zmiany. A owoce wszystkich działań? Tracimy prawdziwego Jezusa. A kiedy stracimy Jezusa, stracimy wszystko. Na naszych oczach zmienia się podejście do wszystkiego: do małżeństwa, seksualności, antykoncepcji, aborcji, papiestwa, wyjątkowości chrześcijaństwa, kapłaństwa tylko dla mężczyzn, prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii i tak dalej… Z tych burzliwych czasów trzeba wyciągnąć naukę, że umniejszanie Maryi zawsze prowadzi do umniejszania Jezusa, a to kończy się utratą wszystkiego.
Moje nawrócenie przez ręce Maryi przyniosło błogosławione owoce. Dowiedziałem się, że mogę zaufać Kościołowi katolickiemu, że da mi prawdziwego Jezusa, nawet jeśli pełno w nim „śmierdzieli” (grzeszników). W końcu Bóg zaprosił mnie do rodziny swojego przymierza, choć jestem najgorszym śmierdzielem ze wszystkich. I tak zacząłem wierzyć i zostałem bezwzględnie, w stu procentach przekonany, że Jezus Chrystus pragnie, aby chrześcijaństwo praktykowano wyłącznie w katolicyzmie. Jezus założył tylko jeden Kościół, Kościół katolicki. Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem pewny, że nie chcę należeć do jakiegoś tam kościoła, założonego przez jakiegoś niemieckiego gościa w XVI wieku ani niespecjalnie mi zależało na jakiejś wersji chrześcijaństwa, która powstała w Alabamie za przyczyną czarnego Brata w latach 70. Pragnąłem Kościoła założonego przez samego Jezusa Chrystusa, ponieważ tylko Maryja i Kościół katolicki ukazują w pełni Jego osobę. Tylko Kościół katolicki wtóruje temu, czego Maryja naucza nas o Jezusie – ponieważ zarówno Maryja, jak i Kościół katolicki są naszą matką. I tu tkwi sedno sprawy, czyli sposób, w jaki możemy się dowiedzieć, kim naprawdę jest Chrystus. W chrześcijaństwie chodzi wyłącznie o Jezusa Chrystusa, ale jeśli nie znasz Maryi ani Kościoła katolickiego, nigdy w całej pełni Go nie poznasz.
On jest Synem Boga i Synem Maryi.